Walka z sąsiadami

Spread the love

Nie umiemy żyć w zgodzie z sąsiadami. Taką naukę wyciągnęłam już jako dziecko ze swojego życia na warszawskim Żoliborzu, gdzie się wychowałam. Ludziom przeszkadza wszystko. Zwracają nam uwagę, bo jest za głośno, bo gra muzyka, telewizor, pies szczeka, kot miauczy, ktoś śpiewa w wannie, stuka młotkiem itd. W żoliborskim dzieciństwie bałam się uwag sąsiadów. Kiedy byłam już dorosła, a mieszkałam nadal w tym samym mijescu co w dzieciństwie i po raz kolejny przyszła do mnie sąsiadka z jakimiś pretensjami, poradziłam jej, by się… wyprowadziła. Skoro wszystko jej przeszkadza niech zmieni miejsce zamieszkania.  Najlepiej niech kupi domek w środku lasu. Tam będzie mogła mieć pretensje jedynie do wyjących wilków. Powiedziawszy to zatrzasnęłam drzwi. Sąsiadka więcej nie przyszła.

Tu gdzie teraz mieszkam nie jest lepiej. Zdarzały się wizyty sąsiadów ze skargami, że pies szczeka – odpowiedziałam, że to normalne, by przyszli jak zacznie miauczeć. Inna sąsiadka miała pretensje, że ów pies goni kota – również odpowiedziałam, że to normalne i dodałam, by zawiadomiła mnie jak zaprosi go na kawę, bo to dopiero będzie podejrzane zachowanie. Jeszcze inna oskarżyła, że po nocach piszę na maszynie do pisania. Odpowiedziałam, że na maszynie pisał zmarły przed laty ojciec. Jeśli ona nadal w nocy słyszy stukot maszyny to znaczy, że ojciec ją straszy, by raz na zawsze odczepiła się ode mnie. Na razie jest spokój.
Przyznam, że łażenie po domach z uwagami zawsze było mi obce. Dlaczego?
Kiedy byłam dzieckiem i panowała moda na tiki-tiki (kulki na sznurku) sąsiadów dzieci grały w nie, a tiki-tiki słychać było w całym bloku. Babcia powiedziała wtedy do mamy, że pójdzie zwróci uwagę, bo za moment od tego dzwoniącego w uszach tiki-tiki dostanie szału.
– Broń boże! – Odparła mama i wskazała na mnie, czyli czteroletniego wówczas brzdąca. – Tu rośnie tiki-tiki i nie wiadomo, co nam w przyszłości zmaluje.
Właśnie, dlatego, że jak śpiewali Beatlesi „Tomorrow never, knows”, czyli jutro jest niewiadome nigdy nie poszłam z uwagami do sąsiadów. Coś mi przeszkadza – zamykam okno. Potrafię zresztą wyłączyć słuch. A nuż jutro u mnie w domu wydarzy się coś, co zrujnuje spokój innym? Tę naukę zaczerpnęłam do mamy, a ona od… babci mojego ojca. Tej, w której domu dziś mieszkam na Saskiej Kępie. Babcia mojego taty, a moja prababcia, po której na drugie imie na chrzcie dostałam Karolcia, uchodziła za wielką damę. Twierdziła zresztą, że kulturalne osoby nie zwracaja innym uwagi, tylko taktownie udaja, że nie widzą ich chamstwa.
Dlatego objechałam ostatnio kumpla, który po raz czwarty zadzwonił do mnie, że jako dziennikarka Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego powinnam podjąć interwencję w jego bloku. Otóż nad nim mieszka młody człowiek, który często robi imprezy. A co ma robić?
Żeby osoba mającą o to pretensje była starą babcią z wypadającą sztuczną szczęką to bym rozumiała. Ale były punkowiec? Facet, który uczestniczył w takich libacjach, że łeb odpadał i wzywana była milicja? Powiedziałam mu, że zapomniał wół jak cielęciem był i odłożyłam słuchawkę. Potem jednak pomyślałam… Kumpel jest samotny, od dawna leczy się psychiatrycznie. Ma podobno żółte papiery. Może to jest jakieś wytłumaczenie?
Średnio raz na tydzień do TVP dzwoni ktoś, kto sam siebie nazywa ofiarą prześladowań przez sąsiadów. Z reguły sąsiedzi, zdaniem prześladowanego, mają powiązania z UB. Czytam o tym w tzw. książce z informacjami dla wydawców. Dziś wyczytałam, że zadzwoniła pani z Józefowa, która twierdzi, że sąsiedzi zatruwają ją chemikaliami. Wpuszczają do jej domu trujące powietrze. (Czyżby… bąki? A fuj!) Robią to głównie nocą, gdy kobieta śpi. Wie, że bywa zatruwana, bo potem bardzo źle się czuje. Ma mdłości i bóle głowy. Policja nie reaguje na skargi.
Z kolei dwa tygodnie temu wyczytałam, że dzwoniła mieszkanka Warszawy, którą sąsiedzi (od wielu lat powiązani z bezpieką) karmią fekaliami. Kupę podają jej w postaci płynnej i stałej. Dyżurująca koleżanka nie wypytała o szczegóły, bo było jej trochę słabo. I nie dziwię się. Jak ktoś nie oglądał „120 dni sodomy” P.P. Pasoliniego ani nie czytał książki „Kupa, przyrodnicza wycieczka na stronę” może nie być uodporniony na koprofagię.
Takich telefonów ze skargami na sąsiadów są setki. Problemy z jakimi ludzie najczęściej dzwonią do telewizji to konflikty sąsiedzkie. Pomyślałby ktoś – człowiek bydle stadne, a jednak… w stadzie i tak się kłoci i ciągle z kimś o coś walczy. Mam wrażenie, że im bardziej jest aspołeczny tym bardziej walczy. Najczęściej walczy się w rodzinie, a gdy jej nie ma, gdy brak własnego małego stada i jest się samotnym, wtedy pozostaje walka z… sąsiadami.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...