Dziennikarze mają różne skrzywienia zawodowe. Ja staram się przeglądać wszystkie gazety, a także oglądać minimum jeden odcinek każdego programu telewizyjnego. Nawet teraz, gdy właściwie trzeci miesiąc siedzę poza TVP. Niby nadal jestem współpracownikiem, ale nic nie robię. Jednak śledzę co robią znajomi i konkurencja. Również z dziennikarskiej ciekawości biorę udział w badaniach rynku, akcjach promocyjnych itd. Mam chyba wszystkie karty lojalnościowe. Zbieram wszelkie punkty w sklepach. Powód? Nigdy nie wiadomo, czy nie narodzi się z tego temat na reportaż, artykuł czy chociażby felieton. Mam jednak zasadę, że w przeciwieństwie do wielu innych klientów, których obserwuję w czasie zakupów, nie proszę kasjerów o dodatkowe punkty, nalepki etc. Nie proszę też innych, którzy punktów nie zbierają, o zgodę na nabicie ich punktów na moją kartę, gdy spotykamy się przy kasie. Wszystko dlatego, że badam, na ile przeciętny człowiek może skorzystać z oferowanych przez sklepy akcji lojalnościowych. Przyznam, że słabo z tym. Może gdybym miała wielodzietną rodzinę, a co za tym idzie kupowała więcej, to te lojalki byłyby opłacalne. A tak… Na większość rzeczy, które mogę dostać za zrobione zakupy i zebrane z tego tytułu punkty – nie załapuję się. Promocja się kończy, a ja odchodzę z niczym. Wyjątkiem są przedmioty, które trzeba kupić. Niby dzięki programom lojalnościowym taniej, ale jednak trzeba za nie zapłacić. Na te mogłabym załapać się bez problemu, tyle, że zazwyczaj nie korzystam z okazji, bo nie są to przedmioty dla mnie atrakcyjne. Przez ostatnie lata za jakieś znaczki upoważniające do zniżki kupiłam jedynie tasak, bo tego akurat naprawdę potrzebowałam.
Pamiętam jak Eksia mama, czyli moja była ś.p. teściowa zbierała naklejki, za które można było dostać pieski oferowane przez jeden ze sklepów. Mówiła, że jak zbierze kolekcję to będzie dla wnusia, czyli Panicza Syna, choć ten był już gimnazjalistą. Udało jej się zgromadzić znaczki na dwa pieski z kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu (już teraz nie pamiętam) oferowanych przez sklep. Promocja trwała długo, ale teściowa zmarła zanim promocja się skończyła. Jednego pieska włożyliśmy jej do trumny, bo zawsze kochała psy, drugiego Eksio podarował mnie za pochowanie teściowej. Piesek siedzi do dziś w salonie. Po śmierci matki Eksio postanowił zresztą kontynuować zbieranie piesków. Udało mu się zebrać znaczki na jednego i akcja promocyjna się skończyła. Jakiś czas potem Eksio również zmarł. Trzeci piesek pojechał wraz z nim do krematorium. Nie chcieliśmy, by w ostatniej drodze Eksio był sam.
Po Eksiu została karta Payback. Miałam też taką, ale nigdy nie udawało mi się wymienić zebranych na niej punktów na nic. Dopiero po połączeniu obu kart okazało się, że mogę otrzymać mikser, co prawda najmniejszy z możliwych, ale jednak.
Ostatnio zbierałam punkty w Biedronce, by dostać Świeżaka. Nie był mi do niczego potrzebny, bo Panicz Syn już student, ale… jako dowcip zawsze zabawkę przyjmie. Ponadto zaciekawiło mnie, czy ze Świeżakiem będzie tak jak z pieskiem mamy Eksia? Ile zakupów musi zrobić przeciętna matka, by dostać dla swojego dziecka zabawkę? To zbieranie nalepek w Biedronce okazało się jednym z moich najdziwniejszych dziennikarskich doświadczeń z kartami lojalnościowymi. Najdziwniejszym nie tylko z powodu ilości pieniędzy, które musiałam wydać, by otrzymać pluszaka wartego 40 złotych, a którego bym nigdy dobrowolnie nie kupiła. Także z tego powodu jak skomplikowana była droga owego pluszaka do mojego domu.
Na samym początku akcji wydało mi się to wszystko idiotyczne. Bieda w kraju piszczy, a tu rodzinom, zamiast czegoś praktycznego, oferuje się za zrobienie zakupów pluszaka i to jeszcze niezbyt ładnego. Na dodatek jedna nalepka należy się dopiero po wydaniu na zakupy 40 złotych, ażeby dostać za darmo świeżaka trzeba zebrać 60 nalepek, co oznacza, że by mieć jedną maskotkę trzeba wydać 2 400 zł! I tak aby zebrać wszystkie trzeba zostawić w kasie Biedronki ponad 19 000 zł. Promocja trwa trzy miesiące. Kto jest w stanie w takim czasie wydać w Biedronce tak gigantyczną kwotę? Chyba tylko milioner. Ale czy Biedronka to sklep dla milionerów?
Jedna z przyjaciółek powiedziała mi jednak, że biednym wystarczy jeden świeżak, a w akcji chodzi o to, by w tych ciężkich czasach dziecko uśmiechnęło się. Potaknęłam głową starając się zrozumieć czemu dziecko ma uśmiechać się na widok idiotycznego pluszaka przypominającego na przykład brokuła, ale nic nie wpadło mi do głowy. Propozycja, by przytuliło się do niego też wydała mi się lekko debilna. Jednak czym innym jest misio, czy piesek a czym innym brokuł lub pomidor! Dzieci marzą o własnym zwierzęciu i przytuleniu się do niego. Nie słyszałam jednak, by marzyły o spaniu z marchewką! W co się tym brokułem czy pomidorem bawić? Przyznam, że mam w sobie sporo z dziecka. Do dziś układam w głowie historie, w których występują moje lalki i misie, choć lalek prawie już nie ma, a misie zostały tylko dwa. Trudno mi jednak wymyślić historię, w której do akcji wkracza brokuł. Naprawdę przed wyobraźnią współczesnych dzieci sieć Biedronka postawiła nie lada wyzwanie. Bo w co tu bawić się brokułem czy pieczarką? Chyba tylko w gotowanie. A jak gotować coś, co ma oczy i buźkę? Wyobraziłam sobie co prawdę parę historii, w których do miasta rządzonego przez książęcą parę w postaci lalki Barbie i jej męża Kena wkracza brokuł, ale w roli bandziora, bo już na księcia walczącego o rękę księżniczki się nie nadaje. Która Barbie zechce brokuła? To już Shrek lepszy. Chyba, że księżniczką jest marchewka, ale wtedy do zabawy potrzeba naprawdę dużo Świeżaków i wracamy do problemu owych 19 000 złotych, które trzeba wydać, by zgarnąć cały gang.
Tymczasem ja przez cały czas trwania akcji promocyjnej z trudem uzbierałam znaczki na jednego Świeżaka. Żeby było już zupełnie zabawnie, gdy chciałam go odebrać zostałam poinformowana, że pluszaków już nie ma. Na moje pytanie: „Po co pięć minut wcześniej wydano mi nalepki, które upoważniają do odebrania Świeżaka” usłyszałam od kasjerki, że mogę zapisać się na pluszaka, ale muszę poczekać na kierowniczkę sklepu. To oczywiście jeszcze bardziej mnie zainteresowało. Cóż za wspaniała promocja! Nie dość, że lojalność nagradzana jest czymś niezbyt urodziwym to jeszcze nagrody brak, ale można ją dostać na zapisy! Czysty PRL rodem z filmów Barei. Czy będą komitety kolejkowe w celu odebrania Świeżaka? Oczywiście postanowiłam doprowadzić sprawę do końca. Na kierowniczkę czekałam kwadrans odpisując w komórce na maile. Wreszcie szefowa „mojej” Biedronki przyszła. Kazała mi podać imię, numer telefonu, numer karty klienta, pokazać też kartę z naklejkami i zapisała mnie na jakąś listę, którą musiałam podpisać. Ona zaś złożyła podpis na mojej karcie z naklejkami. Kazała też powiedzieć jakiego Świeżaka chcę. Powiedziałam, że Pieczarkę. Stwierdziłam bowiem, że dam ją Paniczowi Synowi na Mikołajki z adnotacją: „Grzyb od Świętego Mikołaja”. Brzmi to bardziej dwuznacznie niż „Brokuł od Świętego Mikołaja”, a co za tym idzie mieści się w kategoriach naszych idiotycznych rodzinnych żartów. Niestety wiadomość o tym, że grzyb czeka na mnie w sklepie nadeszła już po Mikołajkach, bo dopiero 16 grudnia odczytałam: „Swiezak Pieczarka z Twojego zamowienia czeka na Ciebie od 18.12 do 31.12 w sklepie (…). Pamietaj o karcie z naklejkami.”
18 grudnia miałam zaplanowane zakupy, więc najpierw rano zahaczyłam o Biedronkę. Niestety powiedziano mi, że pora niedobra. Pani kierowniczka przyjmuje towar, więc musze poczekać lub przyjść jeszcze raz. Pojechałam na kolejne zakupy do innego sklepu po prezenty. Wracając znów zajechałam do Biedronki, zwłaszcza, że zapomniałam o papierowych ręcznikach, w Biedronce są na pewno. Znów spotkało mnie to samo. Znów usłyszałam, że kierowniczka przyjmuje towar, więc muszę poczekać lub przyjść później. Tym razem postanowiłam poczekać. Kierowniczka, ta sama, która przed tygodniami podpisywała mi kartę z naklejkami, przyszła po 10 minutach, by powiedzieć mi, że teraz mi Świeżaka nie wyda, bo przyjmuje towar. Albo przyjdę potem albo poczekam. Powiedziałam, że poczekam, ale żeby określiła jak długo to potrwa. Powiedziała, że kwadrans. Spojrzałam na zegarek i dodając 15 minut podałam jej godzinę, o której się jej z powrotem spodziewam. Zdążyłam odpisać na jednego maila, gdyż nie minęło jednak 5 minut, kiedy z miną cierpiętniczki Pani kierowniczka znów stanęła przede mną. Zaprowadziła mnie do umiejscowionego w podziemiach sklepowego magazynu, gdzie na biurku pełnym papierów stał komputer. Nieprzyjemnym głosem zażądała ode mnie karty z naklejkami oraz podania imienia. Niestety w systemie nie odnalazła mnie ani jako Małgorzaty ani Karoliny, co spowodowało, że zaczęła być jeszcze bardziej opryskliwa. Zupełnie jak panie z „WSS Społem” PRL, choć jestem pewna, że kierowniczka z PRL nic nie pamięta. Powiedziałam jej, że nie zmyśliłam sobie niczego i nie przyszłam tu wyłudzić Świeżaka. Pokazałam jej własny podpis widniejący na mojej karcie z naklejkami. Pokazałam jej też SMS na mojej komórce, a na końcu podałam numer telefonu, na który został wysłany i podsunęłam pod nos kartę Biedronki. Po długich poszukiwaniach Świeżak się znalazł. Spytałam na odchodne czy naprawdę miała podejrzenia, że chcę wyłudzić Świeżaka? Coś tam burknęła. Powiedziałam, że Świeżak jest idiotyczny, a ja po prostu jestem dziennikarką i badam takie akcje promocyjno-lojalnościowe. Po tym wyznaniu pani kierowniczka nagle zrobiła się milsza i życzyła mi „Wesołych Świąt”, choć wątpię, by było to szczere.
Napisałam o tym wszystkim, bo myślę sobie, że skoro przeciętna, mała rodzina, nie jest w stanie z punktów lojalnościowych uzbierać czegokolwiek, a jeśli już to jednego Świeżaka, to jaki cel mają te akcje? Odpowiedź nasuwa się sama i jest raczej smutna. One mają w psychologiczny sposób wpłynąć na nas, byśmy kupowali więcej niż nam potrzeba. W przypadku akcji Biedronki wszystko po to, by odebrać tę darmową nagrodę, choćby była ona nie wiem jak głupia. Tylko czy naprawdę jest darmowa? Piotrek Pieczarka nie nadwerężył mojej kieszeni, bo nie starałam się kupować więcej, by go dostać, chociaż, by go odebrać jeździłam do Biedronki częściej niż zazwyczaj. Natomiast to, jak byłam traktowana w Biedronce pokazało mi wiele. A gdybym naprawdę była matką małego dziecka, które marzy o takiej maskotce? Cóż… matki dla swoich dzieci gotowe są na każde poświęcenie i upokorzenie. Zupełnie, jak ja, gdy jako dziennikarka, gotowa jestem wejść w mysią dziurę, by zbadać sprawę. Witaj w domu Piotrze Pieczarko!
I tak na sam koniec. Wiem, że z tym psychologicznym zmuszaniem nas do robienia większych zakupów Ameryki nie odkryłam. Ale nigdy bym nie przypuszczała, że po tandetnego Świeżaka wiedzie aż taka droga przez mękę. Teraz przy okazji zakupów w Biedronce zbieram jakieś nie mniej idiotyczne karty i naklejki i ku rozbawieniu Ulubionego wklejam je do albumu. Co ciekawsze za każdym razem po zakupach dostaję te same karty i naklejki. Czy uda mi się zapełnić cały album i zebrać całą kolekcję kart? O tym będzie w kolejnym, mrożącym krew w żyłach odcinku wieści z Biedronki.