Po ostatnim moim wpisie o idiokracji posypały się na mnie (na szczęście nieliczne) gromy. Tekst został zrozumiany przez niektórych w sposób następujący: „ludzie to idioci, bo nie kupują mojej książki tylko coś innego”. Nie proszę Państwa. Ludzie są idiotami nie dlatego, że nie kupują mojej książki, ale że w ogóle nie kupują książek tylko NOTESY! Halo! Proszę się obudzić! Dla pisarza ambitnej literatury normą jest przegrywanie w nakładach z czytadłami, a w popularności z autorami tych czytadeł. Lucyna Ćwierczakiewiczowa sprzedawała więcej książek niż Henryk Sienkiewicz. Tak więc nawet popularność książek kucharskich i ich przewaga nad popularnością literatury nie jest niczym nowym. Nikt przy zdrowych zmysłach i zdolny do logicznego myślenia nie buntuje się, że popularne (nawet niech będzie, że tandetne) romansidło sprzedaje się w gigantycznym nakładzie, a ambitna powieść w mniejszym. Od tego jest romansidło, by ludzie je czytali nagminnie. Ku pokrzepieniu serc, ku rozrywce itd. Zresztą… każda książka mało ambitna stwarza szansę, że ktoś naczyta się takich rzeczy, potem zechce pójść dalej, głębiej i otworzy się na przykład na takich autorów jak Marcel Proust, Jean Paul Sartre’a itd. Bunt pisarzy następuje, gdy np. autorka taniego romansu jest stawiana na równi z noblistami, ale to też z reguły jest tylko wewnętrzny sprzeciw. Nikt z pisarzy z tym nic nie robi. Nie odchodzi z wydawnictwa tylko dlatego, że oprócz noblistów to wydawnictwo wydaje literaturę dla mas. Handel, nawet jeśli jest to handel książkami, ma swoje prawa. Jakoś trzeba zarabiać. Ja to rozumiem.
Nie wiem jednak jak jaśniej miałam napisać, że nie chodzi mi o to, że ktoś mnie nie kupił i nie czyta. Książka wyszła 5 dni przed targami i jeszcze nie miała promocji. Zresztą czytanie mnie to w ogóle nie jest obowiązek! Ja jestem w tej sprawie naprawdę wyluzowana jak kaczka z jabłkami. Chodzi mi o to, że tłumy ludzi chcą kupić ten czy inny notes!!! Chcą coś z pustymi kartkami! Być może nawet ze względu na trzepaczkę między atrakcyjnymi piersiami, choć ciągle jeszcze łudzę się, że nie dlatego. Łudzę się, że ludzie naprawdę chcą gotować, choć i statystki i temu przeczą. Wzrasta przecież liczba stołujących się w restauracjach, tak jak wzrasta liczba restauracji. Czytelnicy Ćwierczakiewiczowej jednak naprawdę częściej gotowali niż dzisiejsi czytelnicy książek kucharskich, w których zdjęcia przeważnie nie są zdjęciami prawdziwych potraw. Moja książka może być dla wszystkich gniotem. Ale nawet będąc nim, powstawała dłużej niż wstęp do notesu pani Ewy Wachowicz. Naprawdę do tej pani nic nie mam. Świetnie wiem, że to nie jej wina, że wydano notes sygnowany jej imieniem i nazwiskiem. Tak w ogóle to jestem dziwnie spokojna, że nie był to jej pomysł. Przecież nie ona pierwsza z notesem startuje do ludzi (przepraszam: czytelników), choć przyznam, że na poprzednich tego typu publikacjach nie widziałam tak atrakcyjnych piersi w towarzystwie trzepaczki do jajek.
Czy wszyscy czytający i krytykujący mój wpis Państwo mają świadomość, że to KUPOWANIE NOTESÓW wchodzi do statystyk czytelniczych? Czy wiedzą Państwo, że ludzie zaznajamiający się ze statystykami wierzą, że nie jest tak źle z czytaniem? W statystykach sprzedanych książek nie ma bowiem wyszczególnienia jaki procent sprzedanych publikacji stanowią te notesy!!! Nie wiemy ile dokładnie miejsca w tych statystykach zajmują książki typu „Zniszcz ten dziennik” Keri Smith, ale zapewne dużo, bo to bestseller, którego nakład przekroczył 2 miliony egzemplarzy. Podobnie z książką Francis Alan pt. „Wszystko, co mężczyźni wiedzą o kobietach”.
Kiedy ostatni raz widzieli Państwo kolejkę do poety? Czemu w Krakowie nie było tłumu do np. prof. Jerzego Bralczyka?
Po swoistym ataku na mnie (w sieci i mailach) wnioski mam takie. Powinnam była skłamać. Powinnam była nie przyznać się do tego, co się dzieje. Ale dlaczego mam to robić? Dlatego, że kochamy kłamstwa? Dlaczego mam milczeć nad trumną polskiego czytelnictwa? Przecież, jako pisarka nie jestem sama. Nikt z moich znajomych pisarzy publicznie tego nie napisał o sobie! Wszyscy udają, że do nich są kolejki! A przecież to nieprawda! Proszę uważnie przejrzeć w sieci fotografie z targów. Naprawdę nieliczne wyjątki, kiedy jest kolejka do pisarza, tylko potwierdzają tę smutną regułę. Pozostali, którzy owymi wyjątkami nie są, zamieszczają w internecie zdjęcia z targów, na których mają uśmiechnięte miny i jest u nich jakiś czytelnik! Niewielu oglądających potem te fotografie wie, że to jeden z pięciu lub sześciu czytelników na całą godzinę podpisywania. Ludzie pióra wstydzą się, że podzielili mój los. Ja się nie wstydzę do tego przyznać, że do mnie nikt nie przyszedł. To co się stało, naprawdę, jako pisarka, pokornie przyjmuję do wiadomości. Mogłam, zresztą jak inni koledzy po piórze skłamać i sfotografować się np. z odwiedzającą mnie na targach kuzynką, a potem wrzucić wspólne zdjęcie i udawać, że to czytelniczka! I pisać publicznie, że dziękuję fanom – bo to jest teraz modne słowo – za „liczne” przybycie. Mogłam to zrobić nawet wiedząc, że za słowem „liczne” kryje się liczba „jeden”, czyli wspomniana przeze mnie kuzynka. U innych to „liczne” przybycie wynosi „sześć”, czasem w porywach „dziesięć”. Nie potępiam ich, ale nie chcę brać udziału w tej farsie. Po co mam to robić? Dlaczego mam zakłamywać rzeczywistość? Przecież częściej niż pisarką jestem… czytelnikiem. I właśnie jako czytelnik nie chciałabym być uważana za czytelnika notesów! Ale gdybym nie była pisarką, nie miałabym takiej świadomości, bo nie miałabym czasu na tego typu obserwację.
Tak w ogóle to po tych targach mam bardzo smutne myśli jeśli idzie o to, co ludzie czytają. Bo, że są wyjątki, które to robią, to naprawdę nie wątpię, ale niestety znaczna większość nie czyta nic. Zaś na targach KSIĄŻKI od lat najlepiej sprzedają się gry i zabawki. Przyznam, że poważnie zastanowię się, czy w maju zdecyduję się na siedzenie na targach na jakimkolwiek stoisku. I to wcale nie dlatego, że z mojego punktu widzenia to potworna strata czasu, ale nie wiem czy chcę jeszcze raz oglądać ludzi mylących pisarzy z celebrytami i rzucających się na „notesy” oraz tych wynoszących z targów KSIĄŻKI torby gier. Nawet jeśli są to gry planszowe, które uwielbiam i których sama mam cały regał.
PS Przy okazji dziękuję za te kilka listów ze słowami pocieszenia. Dziękuję tym, którzy docenili moją odwagę w przyznawaniu się do klęski. Pozdrawiam tych, którzy posądzają mnie o niskie pobudki, czyli oburzanie się, że „ludzie to idioci, bo nie kupują mojej książki tylko coś innego”. Nie kupujcie mnie. Jest wielu innych pisarzy. Ale pomyślcie zanim kupicie notes. Czy to na pewno jest literatura? No i czy targi KSIĄŻKI to dobre miejsce do zakupu zabawek i gier. Ale to pytanie już raczej do ich organizatorów. Ktoś wystawców gier i zabawek na te targi wpuścił.