We wspomnieniach zesłańców syberyjskich zawsze dominowały opowieści o potwornym głodzie i… pięknie tamtejszej przyrody. Głodu na Syberii nie zaznałam, (choć poza rybami jedzenie mi nie smakowało), ale jeśli idzie o przyrodę… potwierdzam. Trochę świata widziałam i poza Polską, do której mam stosunek jak Seneka, który mawiał, że Ojczyznę kocha się nie dlatego, że wielka, ale dlatego, że własna, najpiękniejsze miejsca świata widziałam… na wschód od Bugu. Floryda nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak Krym, o którym w swoim czasie pisałam i którego Mierzeję Arabacką pokochałam tak, że chciałabym jeszcze kiedyś tam wrócić.
Teraz zachwycił mnie Bajkał. Nigdy w życiu nie widziałam w naturze tak przezroczystej wody i tak głęboko granatowej. Piłam tę wodę, choć… tylko kilka łyków. W końcu z jednej strony kto nie ryzykuje nie jedzie, ale z drugiej… Ulubiony powiedział, że przy nim Pan Kapitan statku Waleria, którym pływaliśmy, wrzucił do Bajkału niedopałek papierosa. Piłam więc też pewnie śmieci w tej wodzie, wyciągniętej wiadrem zza burty. Ale może tam szybko się to jakoś filtruje? Bo woda była i smaczna i przezroczysta jak kryształ. Żadna woda z polskiego jeziora nie była tak przezroczysta, a woda ze stawu w Oborach, gdzie spędziłam wakacje pisząc, była wręcz zielona i konsystencją przypominała zupę krem z zielonego groszku. Wypiłam więc wodę z Bajkału i żyję. Nie czuję się chora, a czas jakiś już minął. Może jednak nie była to trucizna? Bajkał specyficznie też pachniał. Trochę jak morze, ale nie do końca tak samo. Był to zapach, którego nigdy wcześniej nie czułam. Rybę omul bajkalski, którą tam jadałam, uznałam za najsmaczniejszą rybę, jaką kiedykolwiek jadłam w swoim życiu i ogromnie żałuję, że nie można jej w Warszawie kupić. (A jeśli nawet, to podejrzewam, że cena przekracza moje możliwości.) W końcu to gatunek endemiczny, czyli występujący tylko w Bajkale. Sporo ryb jadam, bo jako zodiakalna Lwica, (czyli jak każdy kot) lubię ryby i chyba nie ma takiej, której bym nie zżarła trzęsąc uszami z łakomstwa. Smaku omula bajkalskiego nie da się z niczym porównać, bo musiałabym przywołać tu na raz smak pstrąga, łososia, wędzonej makreli i… góralskiego sera oscypka, ale to też nie byłoby do końca to samo.
Zachwyciła mnie nerpa bajkalska, czyli tamtejsza foka. Widziałam ją z bliska przez szybę wielkiego akwarium w muzeum Bajkału. Podobno nie jest to dla niej męczące miejsce, bo urodziła się w akwarium i nie zna życia poza nim. Nerpa bajkalska jest niewielka jak na fokę, bo waży około 150 kg i ma ok. 1,5 metra długości. Widać, że ma włochate futro. (Przyznam, że podobne ma nasz szczur Welurek, który od czasu wizyty w bajkalskim muzeum nazywany jest „nerpą”.) Nerpa bajkalska ma niezwykle rozczulające przednie płetwy – łapki z pazurkami, którymi zabawnie przewraca robiąc przy tym fikołki, ku uciesze zwiedzających. Bardzo śmieszny i sympatyczny ma też pyszczek. Mam szczerą nadzieję, że te pływające w muzealnym akwarium urodziły się w nim i nie wiedzą, co to prawdziwy Bajkał. Nie tęsknią więc za wolnością.
Nadbajkalska przyroda też niezwykła. Te drzewa, to powietrze, te ptaki… Wielka szkoda, że nie mogłam tego przywieźć ze sobą do Polski. Rozumiem teraz zesłańców, którzy poświęcili życie, by opisać to, co ja tu zobaczyłam przez te zaledwie kilka dni. Benedykt Dybowski, Aleksander Czekanowski, Jan Czerski, Wiktor Godlewski – w XIX wieku opisali faunę i florę Bajkału. Dybowski odkrył na przykład 116 nowych gatunków skorupiaków. Czekanowski, który też badał ziemię bajkalską, przymierał głodem, a w badaniach posługiwał się lupą zrobioną ze szkła ze stłuczonej karafki. Poświęcił jednak tym badaniom kawał swojego życia, bo tak go tamtejsza przyroda zachwyciła. Czerski badał geologię nadbrzeża Bajkału i opracował pierwszą mapę brzegów jeziora. A Godlewski opisał 370 gatunków tamtejszych ptaków. W bajkalskim muzeum pamiętają o nich, choć nikt nie mówi, że byli to polscy zesłańcy. Wszystko przedstawiane jest tak, jakby ci czterej niezwykli faceci przybyli tam dobrowolnie. Cóż… patrząc na Syberię we wrześniu ciężko jest wyobrazić sobie czterdziestostopniowe mrozy, w których przyszło im żyć i pracować na chleb, zaś badania naukowe były ich jedną z niewielu rozrywek.
Bajkał swoją głebokością budzi grozę. Zwłaszcza u takiego kogoś, jak ja, kto jak przystało na zodiakalnego wielkiego kota – nie lubi wody. Ale chyba u miejscowych też taką grozę budzi. Buriaci mają taki zwyczaj, że wychodząc w bajkalską wodę zawiązują na drzewach kawałki szmatek. To talizmany, które mają im pomóc wrócić do brzegu. Specjalnie dla nich w portach stoją wielkie, metalowe stojaki, które służą tylko do przywiązywania szmatek. Dowiedziałam się o tym schodząc ze statku. Czy to nie cud, że mimo iż nie zawiązałam szmatki, udało mi się powrócić z rejsu? Ale może szmatkę przywiązał Pan Kapitan. Ten sam, który zza jednej burty wyciągał wiadro czystej wody, a za drugą wrzucał peta w przezroczyste wody Bajkału.
Niezwykła jest Syberia. Straszą nas nią od małego. Zapoznany tam podczas wyjazdu polski historyk powiedział, że historycy dzielą się na optymistów i pesymistów. Optymiści twierdzą, że wszystkich nas wywiozą na Syberię. Pesymiści zaś wieszczą, że pójdziemy tam pieszo. Ja jestem optymistką, ale… podróż pieszo by mnie ciekawiła. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś niósł by za mnie moje rzeczy. No i oby tylko starczyło dla wszystkich bajkalskiego, pysznego omula.