Od kilku dni biłam się z myślami. Pisać o tym? Nie pisać? Ale siedzi to we mnie zbyt głęboko. Nie mogę milczeć. To już ponad tydzień, gdy zadzwonił do mnie telefon i żeński głos powiedział:
– Jestem córką Zbyszka Nasiorowskiego. Tata panią lubił i szanował. Wiem, że zaglądała pani do jego pracowni i na pewno tata, by chciał, żeby pani wiedziała, że już go nie ma.
Zatkało mnie. Jak to nie ma? Przecież nie dalej jak przed 5 listopada byłam w jego pracowni i kupowałam dla Muńka Staszczyka obrazek na urodziny.
Staromiejska klitka Zbyszka Nasiorowskiego była miejscem, w którym można było kupić prezent na każdy niemal gust i na pewno na każdą kieszeń, bo ceny były od 30 złotych w górę. Malowane na szkle XVIII-wieczną angielską techniką sztychy zachwycały wszystkich. U mnie w domu, moi goście wielokrotnie pytali skąd ta super świńska erotyczna chińska kolorowa scena wisząca w toalecie (egzotyczny erotyzm cud miód!), a u przyjaciółki dopytywano się czarnofigurową scenę z dzieciństwa Mozarta. Muńkowi kupiłam czarnofigurową orkiestrę z dyrygentem. Od artysty, dla artysty przez artystę (w sumie pisarz tez jakiś tam artysta) – muzyka dla muzyka. Jak to nie ma już nic? Nie ma pana Zbyszka? Przecież był zawsze. I to, od kiedy sięgam pamięcią. Znał się z moim ojcem i przyjaźnił z moim stryjem – Bronkiem. Sama robiłam o nim kilka reportaży. Kilka lat temu byłam na jego wystawie w Muzeum Techniki. Wielokrotnie odwiedzałam z kamerą w pracowni.
„Nasior”, bo tak nazywali go przyjaciele, był członkiem rady programowej mojej macierzystej stacji, czyli TVP Warszawa. Jako varsavianista gorąco kibicował mojemu programowi „Detektyw warszawski”. Kilkakrotnie mówił mi, że ma kłopoty finansowe. Dlatego wysyłałam do niego znajomych, by kupowali jego obrazy na prezenty. Był jedynym artystą w Europie malującym tą osiemnastowieczną techniką. Jego prace wisiały nawet w Białym Domu. Dwa miesiące temu przyjaciółka za moją namową pojechała do niego po obraz na prezent ślubny. Kupiła malowane na szkle kwiaty. Coś niezwykle eleganckiego i właściwie nietypowego, bo w pracowni zwanej „Skład rycin” na pierwszy rzut oka przeważały mapy, herby i widoki miast. Przyjaciółka była zachwycona, a „Nasior” zadzwonił potem do mnie z podziękowaniem za klienta.
– Pani Małgosiu, gdybym miał jedną taką klientkę dziennie nie miałbym żadnych problemów finansowych.
Wiedziałam, że ma sprawy w sądzie o eksmisję z pracowni, że zalega z czynszem… Opowiadał mi to pogodnie jednocześnie chwaląc się, że ta sama dzielnica, która go z pracowni wyrzuca, przyznała mu stypendium artystyczne w 2010 roku. Pewnie dlatego nie myślałam, że z tych kłopotów się nie podźwignie. W dniu, w którym sąd ogłosił eksmisję, choć wyrok był jeszcze nieprawomocny, „Nasior” popełnił samobójstwo w pracowni zostawiając list, w którym informował o tym, że nie radzi sobie z problemami finansowymi. Znalazła go córka. Do spłaty zostało ponad 6 tysięcy. Nie miał tyle. Działalność gospodarczą zawiesił.
Życie Warszawy rozpisało się o samobójstwie artysty, o tym, że znajomi palą znicze przed pracownią, w której wydał ostatnie tchnienie. A ja ciągle myślę, że… mój Boże! Byłam tam w ten czwartek. Stałam uliczkę obok, na Jezuickiej czekałam na dyrektorkę ZTP, by nagrać ją w sprawie przebiegu remontu pomnika Mickiewicza. Myślałam, by zajrzeć do Pana Zbyszka, ale… czas mnie gonił. A to pewnie właśnie wtedy się działo. I nie mogę sobie tego wybaczyć. Może za mało namawiałam go na sprzedaż prac na allegro? Może za słabo akcentowałam potrzebę stworzenia strony WWW? Ale z drugiej strony… czy to by coś dało? Wielu znajomym mówiłam o jego obrazkach… Do pracowni zajrzeli nieliczni. Świat kocha artystów, ale na odległość, z daleka i… po śmierci. Gdy jeszcze żyją – nie daje im spokojnie tworzyć, bo nie pozwala przeżyć.
Zaproponowałam rodzinie zorganizowanie aukcji jego ostatnich prac. Przecież trzeba z czegoś spłacić resztę zadłużenia, a oni muszą mieć z czego żyć. O terminie i miejscu aukcji na pewno poinformuję.
A pogrzeb jest w najbliższą środę 8 grudnia o 13:15 i rozpocznie go msza w kościele Jozafata na Powązkach. „Nasior” spocznie w grobie na Powązkach Wojskowych.
Życie jest ulotne. Jak obrazki na szkle. Ale nie te malowane przez „Nasiora”, a przez mróz. Gdy nadchodzi odwilż – znikają. Artyści też znikają z tego świata. Ich dzieła tylko czasem trwają dłużej.
PS. O ironio… to jeden z ostatnich wywiadów z „Nasiorem” na stronie Śródmieścia. http://www.srodmiescie.art.pl/mecenat/stypendysci?more=1366840092
PS.2. Ostatnio na jednym ze spotkań autorskich prowadzący je nauczyciel powiedział do zebranej młodzieży:
– Rzadko możemy gościć w naszych progach autorów lektur. Pani Piekarska jest tu wyjątkiem. A wiecie dlaczego?
– Bo żyje – odpowiedział chór uczniów.
No jeszcze tak… Ale gdybym opisała, co to za życie…