Albo zły serial albo mnie źle uczono

Spread the love

Przez ostatni tydzień „bawiłam” w sanatorium w Busku Zdroju. Tam obejrzałam dwa odcinki serialu „Korona królów” i załamałam się. Scenariuszowo jest to bardzo słabe. Jak drugi odcinek zaczął się od streszczenia tego co stało się pomiędzy końcem pierwszego odcinka (czyli opowiedzeniem nienakręconych scen) to po prostu odpadłam! Tam gdzie można podgonić akcję to w serialu mamy dłużyzny, a tam gdzie najciekawsze rzeczy się dzieją to je streszczają. Te siedem lat, które przepadło między pierwszym a drugim odcinkiem to okres m.in. bitwy pod Płowcami i skandalu obyczajowego na dworze węgierskim.

Przez dwa lata chodziłam do „Wytwórni Scenariuszy”, czyli szkoły uruchomionej przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, w której uczono zawodowego pisania scenariuszy. W październiku obroniłam dyplom. 

To co zobaczyłam na ekranie jest zaprzeczeniem tego, czego na zajęciach w WFDiF uczyli mnie Maciej Karpiński, Sławomir Fabicki, Krzysztof Zanussi, Marek Hendrykowski, Feliks Falk, Jerzy Domaradzki i kilku innych twórców, którzy są dla mnie autorytetem.

Dlatego możliwości są dwie.

Pierwsza, że źle mnie uczono i WFDiF powinno się zrównać z ziemią, a moim wykładowcom nigdy więcej nie dać już nic do realizacji. Ja zaś powinnam wyrzucić dyplom do śmieci.

Druga, że jest to po prostu zły scenariusz.

Obstawiam to drugie, być może błędnie, ale ciężko byłoby mi na sercu, gdyby okazało się, że wyrzuciłam w błoto pieniądze, które wydałam na naukę. Tymczasem to tam nauczono mnie, że telenowelę się ciągnie a nie skraca. Zaś robienie przeskoku 7 lat później możliwe jest jedynie w ostatnim odcinku telenoweli. Nigdy w drugim. I to jest zdanie latynoamerykańskich scenarzystów, którzy w telenowelach się specjalizują.

Na zajęciach opowiadano nam kilka anegdot. Przytoczę jedną.

W polskiej telenoweli bohater wsiada do pociągu w Warszawie i jedzie w ważnej sprawie do Krakowa. W następnym odcinku jest w Krakowie. Latynosi zarykują się ze śmiechu jak Polacy zmarnowali super okazję, by nakręcić minimum 15 odcinków o tym jak jedzie pociągiem i co go w tym pociągu spotkało. Amerykanie nakręciliby o tym „tylko” 5.

Tymczasem twórcy „Korony królów” zmarnowali 7 lat dziejów Polski, podczas których mogli nakręcić co najmniej sto odcinków. Rozumiem, że TVP nie ma pieniędzy, by pokazywać sceny batalistyczne, ale można pokazywać intrygi w obozie króla, to co w tym czasie dzieje się na dworze itd. Tymczasem twórcy tego widzom „oszczędzili”. Oszczędzili też im smakowitego kąsku pt. skandal obyczajowy na dworze węgierskim. Oto właśnie wtedy polski królewicz miał romans z piękną Klarą Zach, dwórką swej siostry Elżbiety, choć niektórzy twierdzą, że był to nie romans a gwałt (jedno i drugie świetne jako temat na telenowelę). Podobno w zorganizowaniu schadzki Kazimierza i Klary pomagała sama królowa, czyli siostra Kazimierza Wielkiego. Po odjeździe królewicza sprawa wyszła na jaw, a 17 kwietnia 1330 roku (tak, tak! data jest znana) ojciec Klary Felicjan Zach wtargnął z mieczem do komnaty królewskiej, zaatakował królową i odciął jej cztery palce, a próbującego ją bronić króla zranił w ramię. Został zabity przez Jana Cselenyiego, dworzanina królowej. Król rozkazał poćwiartować zwłoki zamachowca i wystawić na widok publiczny w większych miastach węgierskich. Tymczasem ten wątek został pominięty.

Mamy za to pseudo telenowelę, której bohaterowie odziani tandetnie jakby stroje kupiono im w galerii handlowej w dziale z kostiumami karnawałowymi mówią językiem z XXI wieku (do kompletu brakuje „siema” i „spoko”). Na dodatek w przedsięwzięciu (telenowelą tego jednak nie nazwę, serialem też nie) grają drewniani aktorzy, a jedynym plusem jest Halina Łabonarska. Nie jest to jednak plus, który przesłoni mi minusy. Żaden z dwóch obejrzanych przeze mnie odcinków nie skończył się tak, by mnie ciekawiło co będzie dalej, więc na tych dwóch odcinkach poprzestałam spełniając obowiązek obejrzenia. I przyznam, że przykro mi. Rozumiem, że to nie „Gra o tron”, ale nie jest to nawet „Wspaniałe stulecie”. To jest tragiczne nieporozumienie za publiczne pieniądze. Albo… naprawdę dwa lata nauki powinnam wyrzucić do kosza na śmieci a dyplom spalić. 

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...