Konkursom mówię nie

Spread the love

I to wszelkim. I to od dawna. Ktoś złośliwy może oczywiście powiedzieć, że bojkotuję konkursy, dlatego, że tylko raz w konkursie poetyckim zajęłam jakieś miejsce i było to zaledwie trzecie. Ale to w ogóle nie jest powód. Przytaczam ten fakt tylko po to, by utrudnić życie krytyce, która niechybnie się pojawi i zaleje sieć. Gdzie? Gdzie się da. Nie udaje się na moim blogu, ani na mojej stronie, to zawsze znajdzie się inne miejsce, w którym jakaś tchórzliwa świnia wstydząca się podpisać własnym imieniem i nazwiskiem wyleje chorą żółć. Bywa to mój profil na „Naszej klasie” albo forum portalu „Wirtualne media”. Pewnie są i inne miejsca, ale jeszcze nikt mi o nich „uprzejmie” nie doniósł.
Dlaczego mówię NIE konkursom? Bo nie ma żadnej obiektywnej miary, którą można zmierzyć pewne dziedziny. Od konkursów piękności począwszy, a skończywszy na literackich. Sama, gdy zasiadam w jakimś jury mam tego pełną świadomość. My – jurorzy – kierujemy się własnymi subiektywnymi poglądami. Zawsze wyniki tych konkursów byłyby inne, gdyby inne było Jury. Na pewno inaczej wyglądałyby wyniki programu „Mam talent”, „Gwiazdy tańczą na lodzie”, „Jak oni śpiewają”, „You can dance”, „Taniec z gwiazdami”, (których to programów z zawodowego obowiązku oglądałam po jednym odcinku). Podobnie jest z konkursem Onetu na „Blog Roku 2008”. Pytają mnie ludzie w listach, czy startuję. Odpowiedź moja brzmi – nie. Wszystkie te konkursy łączy, bowiem jedno. Trzeba samemu się zgłosić. A to oznacza już niemal z założenia przyznanie się, że mamy swoją urodę (jak w przypadku konkursu piękności) czy swoją twórczość za coś wyjątkowego. W moim przypadku tak nie jest. Twórczość blogowa jest dla mnie tylko blogiem, czyli czymś w rodzaju sieciowego pamiętnika. Poza tym jak można porównywać takie pamiętniki? Brać pod uwagę przeżycia? Czy umiejętność opisania tych przeżyć? Czy oceniamy poglądy? Czy może oprawę graficzną? To co się komu w tym podoba, to wszystko sprawy subiektywne. Jak mawiała moja mama, cytując stare przysłowie „Jednemu podoba się Kaśka, a drugiemu Maryśka. Gdyby wszystkim podobały się Kaśki, biedne by były Maryśki.”. Mój blog jest próbą informowania moich czytelników i przyjaciół o tym, że spotkał mnie kolejny absurd. Ci, którzy dobrze mnie znają wiedzą, że „w świecie absurdów” żyję od zawsze. Przywykłam do tego, że pewne rzeczy przytrafiają się tylko mnie. Chcę po prostu poinformować ich, że od dłuższego czasu ze swoimi absurdami żyję w symbiozie. Coś jak ten facet z kawału, który moczył się w nocy w łóżko i kumpel poradził mu pójść do lekarza. Facet poszedł. Gdy po kilku tygodniach spotkał kumpla, a ten spytał czy nadal moczy się w łóżko on odparł.
– Tak. Ale teraz jestem z tego dumny.
(Kawał opowiedział mi w swoim czasie świętej pamięci Jurek Mikołajewski, jeden z moich ulubionych dźwiękowców. Czy ktoś zrobił kiedyś konkurs na dźwiękowca? Jak zbadać, który jest najlepszy?)
No, ale wracając do kawału. Ze mną jest podobnie, jak z tym facetem. Dumna z moich absurdów może nie jestem. To byłaby gruba przesada. Ale kiedyś mnie one niezwykle drażniły. Pytałam, czemu mnie to spotyka. Czemu ja zawsze włażę w dziurę, czemu mnie spada coś na głowę, czemu ja kupuję zepsute telewizory, czemu to ja lokuję uczucia w żałosnych facetach, nie wartych splunięcia. Dziś odpowiedź znam. Po to, by być pisarką. Blog jest świetną metodą, by znalazłszy odpowiednia formułę, ćwiczyć pióro. Pozwala mi pożytecznie wykorzystać absurdy. Opisuję je, a to sprawia, że ci, którzy to czytają – tak jak ja – zastanawiają się nad życiem. Oczywiście pod warunkiem, że dobrną do końca wpisów, a nie jak jeden do końca nie przeczytał „Zrozumiał, że wena była, ale miej Pani litość (boli, że skomentować nie ujdzie)”. No i bywa, ze znajdują tym wszystkim siebie. Do dziś pamiętam list nastoletniej dziewczynki, której dokuczano w szkole. Mój wpis o „Naszej klasie” dodał jej otuchy. Skoro mi dokuczano, a coś ze mnie wyrosło, to i może jej się uda.
Zawsze mi miło, gdy po lekturze wpisu, ktoś się do mnie odezwie. A dzieje się tak teraz o wiele częściej niż wtedy, gdy pozwalałam go komentować całej rzeszy anonimów.
Nie zgłaszam bloga do konkursu też dlatego, że tak jak nie interesuje mnie opinia na mój temat tchórzliwych anonimów skrywających się pod pseudonimami „prosiaczek”, a nawet fałszywymi nazwiskami i profilami na NK typu „Joanna Nowacka”, tak nie interesuje mnie jak wypadnie na tle innych. Jak dla mnie może być na ostatniej pozycji.
Tak jest też z innymi konkursami. Sama siebie do żadnego nie zgłoszę. Jeśli ktoś uważa, że za coś powinnam dostać nagrodę – niech coś tam, z tego, co robię sam zgłasza. Choć do tego też szczęścia nie mam. Pamiętam sprzed kilku lat moją rozmowę z jednym z telewizyjnych szefów na temat zgłaszania reportaży na CIRCOM. Spotkał mnie na korytarzu i powiedział:
– O rany! Zapomniałem zgłosić na festiwal twoje reportaże o „Warszawie w książkach Adama Bahdaja”. Czemu mi nie przypomniałaś?
Ostatnio inna znajoma powiedziała mi, że gdyby mój pierwszy wydawca zgłosił „Klasę pani Czajki” do jakiejś tam nagrody na powieść dla młodzieży to pewnie bym ją dostała. A może nie? Przecież… nawet przyznanego certyfikatu twórcy wizerunku polski nie odstałam w sposób normalny. Po co więc w ogóle pchać się do jakichkolwiek konkursów? Zwłaszcza, że już napisałam co o nich myślę? Wolę robić swoje. Pisać.

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...