Nikt nie lubi przymusu. Gdy jesteśmy dziećmi i każą nam coś czytać, bo jest w lekturze, podchodzimy do tego jak do jeża. Potem w dorosłym życiu często okazuje się, że niesłusznie. Nie ma lepszej metody niż znienawidzenie czegoś, od uczynienia tego koniecznym do poznania. A zmuszanie do polubienia z reguły ma odwrotny skutek. Już Gombrowicz pisał, że Słowacki go nie zachwyca. „Jak mam się zachwycać skoro mnie nie zachwyca?”. Zastanawiam się, czy za moment losu gombrowiczowskiego Słowackiego nie podzieli masa innych rzeczy z patriotyzmem na czele?
Moje dzieciństwo to lata 70-te a czasy nastoletnie to lata 80-te. Dzieci i nastolatkowie robią to, czego im się zakazuje, a nie robią tego, co im się każe. Moje pokolenie nie lubiło więc pochodów pierwszomajowych. Uwielbiało zaś… kościół. Gdy miałam 10-11 lat i jeździłam na obozy harcerskie w niedziele drużyna szła do kościoła. Nie oficjalnie, ale że był czas wolny to robiliśmy co chcieliśmy. Większość wybierała kościół, chyba, że był bardzo daleko. Tylko na jednym z obozów nie chodziliśmy, bo do najbliższego kościoła było 14 kilometrów i żadnego transportu. W kościele chłopcy stawali w głównej nawie w mundurkach, z czapkami w rękach. Jeden z kolegów powiedział, że tak robili harcerze przed wojną, a każdy chciał być takim prawdziwym harcerzem, z którego wyrośnie Alek lub Zośka. Wtedy też kwitły Oazy, czyli ruch światło życie. W latach 80-tych nawet z grupą konstestujących hippisów jeżdżących do Jarocina pojawialiśmy się na spotkaniach oazowych w warszawskiej parafii Dzieciątka Jezus. To z tą parafią wyruszałam na mszę papieską na Stadion X-lecia. Dzisiaj trudno znaleźć młodzież w kościele, a i ja zaglądam tam rzadko. Nigdy tez nie wzięłam ślubu kościelnego, choć i z pierwszym i drugim mężem mogłam. Mierzi mnie polityka sącząca się z ambony. Mam jednak maturę z religii. Choć robiłam ją nie w szkole, a w kościele. Wtedy na religii było ciekawie. U Jana Kantego był ksiądz Witkowski, ze względu na złamany nos w toczonych w młodszości walkach bokserskich, nazywany przez nas „Marabutem”, a potem drugi ksiądz, którego nazwiska nie pamiętam, ale ze względu na wielkie czarne okulary nazywany „Bzykiem”. Zajęcia z obydwoma były dość ciekawe. Gdy odeszli z parafii przeniosłam się do Św. Zygmunta na plac Konfederacji gdzie katechezy prowadziła siostra Maria i toczyłam z nią zacięte spory światopoglądowe, a potem pisałam maturę o roli rodziny we współczesnym świecie. Wtedy na religii w kościele często nie mieściliśmy się w ławkach takie nas były tłumy. Mój syn nie ma nawet bierzmowania, bo tak mu się nie podobały zajęcia w szkole, że poprosił o zamianę religii na etykę. Nie protestowałam. Uważam, że przymusowa indoktrynacja młodych ludzi nie jest dobrym pomysłem. Sami muszą znaleźć swoją drogę.
Gdy byłam dzieckiem na obozach harcerskich uczyliśmy się piosenek patriotycznych. Przepisywaliśmy je ze śpiewników starszych harcerek, bo książek z takimi rzeczami nikt nie wydawał. Pamiętam, że jedna z druhen miała „Marsz Żoliborza” wpisany z takim tekstem: „w bój przeciw nam rzucili tysiąc sztuk asów” i reszta (w tym ja) też tak przepisaliśmy. Nie bardzo wiedzieliśmy, co to „sztukas”, ale asa znał każdy, bo graliśmy w karty. To harcerstwo uczyło hymnu państwowego. Gdy 3 lata temu na zebraniu w liceum syna wychowawczyni powiedziała, że z jego klasy tekst hymnu zna tylko 5 osób mało nie spadłam z krzesła. Syn znał. Między innymi z harcerstwa. Gdy byłam dzieckiem to także harcerstwo uczyło całej masy pieśni, które ówczesna władza pewnie by potępiła. Ogromnym powodzeniem cieszył się „Pierwiosnek” piosenka o tym, że:
„W polu zakwita pierwiosnek
wokoło trawka zielona
wszystkie tego byś nie miał
gdyby nie armia czerwona”
Nikt nas do śpiewania tych rzeczy nie zmuszał. Nawet wręcz przeciwnie. To co nam nakazywano nie cieszyło się powodzeniem. Pamiętam, że zwrotka hymnu harcerskiego „socjalistycznej biało czerwonej” była mruczana, a często zastępowana „wszystko co nasze oddam za kaszę a co nie nasze oddam za ryż. Świty się bielą krowy się cielą” i jeden z kolegów za śpiewanie tego na cały regulator musiał stać na karnej warcie. Śpiewaliśmy wtedy masę piosenek z drugiego obiegu, nawet Kaczmarskiego.
Jak jest dziś? Propaganda sączy się zewsząd. Podobno w słusznym celu. By młodzież znała hymn, by kochała ojczyznę. Czy dzięki temu naprawdę ją pokocha?
W latach 50-tych, gdy był kult jednostki też do czegoś ludzi zmuszano. Z jakim skutkiem? Film Krzysztofa Zanussiego „Cwał” widziałam kilka razy, bo jest jednym z moich ulubionych. Scena ze śmiechem w czasie warty po śmierci Stalina nie jest wzięta znikąd. Znam takich historii wiele, gdy za śmianie się dziecko wyrzucano ze szkoły, a rodzice tracili pracę. Czy tak będzie i teraz?
Ostatnio dowiedziałam się, że są organizowane wyjścia szkół na film „Smoleńsk”. (W wielu miastach seanse są w godzinach rannych.) Dyrektorzy wprowadzają to do programu, bo boją się utraty stanowisk. W szkołach mają być lekcje patriotyzmu. Nie wiem czy to nie odniesie odwrotnego skutku. Dzieci i młodzież nie lubią narzucania poglądów. Lubią buntować się przeciwko rodzicom i wszystkim dorosłym. Czy taki bunt, jak powstanie, a podejrzewam, że może się tak stać, zostanie powstrzymany represjami? Jak w czasach stalinowskich? Czytałam ostatnio w sieci wypowiedz jakiegoś ojca, że jak jego synowi każą iść na „Smoleńsk”, to załatwi mu L-4 od lekarza. Pod spodem był tekst innego internauty, który brzmiał: „A co jak lekarz będzie się bał wystawić to L-4? Przecież ktoś może sprawdzić, a wtedy…” Ja od przymusu zawsze jestem na L-4, choć nie mam nigdzie etatu i nawet nie wiem jak wygląda taki druk.