Ostatnio jestem dość zabiegana. Siedzę nad książką, scenariuszem filmowym, spektakl, który przygotowywałam (wspólnie z Ulubionym i jeszcze jednym aktorem) jest grany, a do tego dochodzą zdjęcia w TVP, pisanie do gazet, praca na rzecz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i wiele innych zajęć. Jednym słowem nie bardzo jest czas na to, żeby żyć i zajmować się leniuchowaniem. Jak zwykle staram się pogodzić ileś rzeczy na raz.
Ostatnio robiłam więc manicure, oglądałam w TV pasjonujący film, a w przerwach na reklamy pisałam. Był wieczór. Dzwonek do drzwi. Ulubiony poszedł otworzyć. Za drzwiami stały dwie panie. Powiedziały mu coś, że przyszły w sprawie rachunków za prąd. Mamy nadpłacone i to do czerwca, więc… po co przyszły? Ulubiony nie rozumiał. Zawołał mnie. Panie powiedziały, że chcą zobaczyć ostatni rachunek, bo pytają o to, z jakiej korzystam taryfy. Zajęta oglądaniem filmu, nie pomyślałam, że gdyby to był ktoś z RWE Stoen, to by to wszystko wiedział. Zaprosiłam je do salonu. Weszły i… nagle zaczęły mówić, że… dużo u mnie książek, kto to czyta i skąd tyle pamiątek (stoją na wierzchu różne stare fotografie, na ścianie wiszą portrety rodzinne z Saską Kępą w tle). Coś mi nie pasowało, ale jeszcze nie wiedziałam co. W końcu leciał film. Chciałam, by panie szybko wyszły, bo za moment nie będę wiedziała, o co w tym filmie chodzi. Ucięłam więc rozmowę, że książki są moje, bo jestem pisarką. Zignorowałam pytanie, o to, co piszę. Zaś kolejne dotyczące pamiątek skwitowałam stwierdzeniem, że moja rodzina na Saskiej Kępie od ponad 200 lat i nie ma się co podniecać. Trochę je zamurowało. Zajrzałam w laptopie w ostatnia fakturę. Pani, która przycupnęła obok mnie zajrzała mi przez ramie i nagle zaczęła do mnie mówić per „Małgorzato”. Potem spytała, czy korzystam z prądu w dzień czy w nocy. Ja jej na to, że różnie i żeby powiedziała o co chodzi. Ona mi na to, że było słane do mnie pismo, a ponieważ nie odpowiedziałam na nie, więc stąd ich wizyta. Pismo? Zdziwiłam się. Przecież podpisałam zgodę na korespondencją elektroniczną. Nie kojarzę żadnego pisma.
– Skąd panie są? Z RWE? – Spytałam. I to był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że nie. Podały nazwę firmy energetycznej, która ich zdaniem oferuje tańsze usługi. Kazałam wyjść pytając na odchodne ile osób naciągnęły, by przeszły do firmy energetycznej, którą one reprezentują?
Oczywiście powiedziały, że nikogo nie naciągają. Naprawdę?
Moim zdaniem uczciwa konkurencja nie polega na łażeniu po domach jak domokrążca, wyciąganiu od ludzi, by pokazywali rachunki, przymilnym wypytywaniu o wszystko co mają na ścianach. I po co to? Po to, by człowiek zauroczony włażeniem mu w dupsko podpisał jakąś umowę. Teraz rozumiem, czemu przyszły w czasie, gdy w telewizji leciał świetny film. Ludzie, by spławić intruza i wrócić np. do oglądania – wszystko podpiszą. Obawiam się, że nawet wyrok śmierci.