Miałam dwie babcie, ale niestety tylko jedna pomagała mnie wychowywać. Babcia Janina z Adamskich Piekarska (1905-1973), choć w miarę dobrze ją pamiętam, zmarła, gdy miałam niespełna 6 lat. Pamiętam jak odwiedzałam ją w domu na Sadybie. Była wdową. Dziadka Bronisława Piekarskiego (1901-1960) nie poznałam, bo zmarł przed moim urodzeniem. Nad babcinym łóżkiem wisiał portret stryja Antka (1928-1944), który zginął w Powstaniu Warszawskim. Pamiętam jak babcia czytała mi książki Kornela Makuszyńskiego bezgłośnie ruszając wargami, a ja z ruchu warg odczytywałam tekst. Była po operacji raka krtani i mówiła bezgłośnie, stając się po latach inspiracją do stworzenia przeze mnie postaci mamy Czarnego Michała w cyklu książek o „Klasie pani Czajki”.
Była to osoba dość wykształcona, bohaterska, patriotka i jak napisał tata w nekrologu – „wzór Matki Polki”. Po jej śmierci poznałam historię adoptowania przez nią (i dziadka) dziecka z Zamojszczyny – mojego stryja Janka Tchórza.
Najważniejszą babcią była jednak Konstancja z Kurzyńskich Stecowa (1898-1984) – mama mojej mamy, bo była ze mną całe dzieciństwo i całą podstawówkę.
Babcia nie znosiła swojego imienia i nie zgodziła się, bym była nazwana Konstancją. Ja jej imię uwielbiam, bo kojarzy mi się i z nią i z bohaterką „Trzech Muszkieterów”. Konstancja Bonacieux była zresztą bardzo ładna a o babci mówiono, że w latach 20. była najładniejszą panną w Zwierzyńcu. Opis Dumasa pasuje do babci. A i urodą zdobyła dziadka.
Dla nas wnuków była to babcia KOCIA, dla męża, czyli mojego dziadka Juliana Steca (1886-1960), którego nigdy nie poznałam, bo podobnie jak dziadek Bronisław Piekarski zmarł przed moim urodzeniem, była KOSTKĄ lub KOSTUNIĄ.
Babcia zaszczepiła mi zamiłowanie do książek Sienkiewicza. U niej w domu przeczytałam jako ośmiolatka „Pana Wołodyjowskiego” dostając z rozpaczy temperatury. Dlatego na otarcie łez kupiła mi „W pustyni i w puszczy” na targach książki przed PKiN. Zresztą to z nią najczęściej na te targi chodziłam.
Babcia urodziła się jeszcze w XIX wieku w czworakach w Zwierzyńcu w folwarku ordynacji Zamoyskich w rodzinie chłopskiej, lub jak kto woli – włościańskiej. W czasach jej dzieciństwa nie było obowiązku szkolnego dlatego do szkoły chodziła wg optymistycznych wersji 2 miesiące wg pesymistycznych 2 dni. Czytać i pisać jednak umiała. Kupiła mi wiele książek. M.in. „Baśnie tysiąca i jednej nocy”, bo nie była świadoma tych „bezeceństw”, które tam wyczytywałam jako dwunastolatka. Myślała, że Baśnie są dla dzieci.
Uwielbiałam, gdy mi czytała książki, bo robiła to najfajniej na świecie. Sporo opowiadała mi o tym jak było kiedyś, gdy była małą dziewczynką, ale dziś myślę, że za mało ją o to dopytywałam.
Babcia kochała kino i w sprawie przedwojennej polskiej kinematografii była nie gorszym ekspertem niż Stanisław Janicki. Gdy w TVP nadawano program „W Starym kinie” dopowiadało to, czego nie powiedział Janicki bazując na przedwojennych gazetowych plotkach o aktorkach i aktorach. A miała doskonałą pamięć. Pamiętam, że „Gehennę” z Lidią Wysocką w roli Ani przeżywałyśmy obie.
Przed wojną w kinie w Chełmie, gdzie od lat 30-tych mieszkała, nie ominęła żadnej premiery, a na niektórych filmach była kilka razy.
Babcia umiała: szyć, robić na drutach, na szydełku, haftować i cerować. I tego wszystkiego mnie nauczyła.
Była życiowo bardzo mądra, więc mój tata twierdził, że ma najfajniejszą teściową na świecie.
Miała też niestety wiele powiedzonek zawierających brzydkie wyrazy, których brzydkiego znaczenia zupełnie nie była świadoma. A my nie wyprowadzaliśmy jej z błędu chichrając się po kątach. Na przykład, gdy ktoś coś zrobił „byle jak” mówiła, że zrobił to „najebał pies”. I ja też to powtarzam, ale ze świadomością oraz lubością, że mówię jak babcia 😉
Była tak jak i ja spod Lwa… Gdyby żyła miałaby ponad 120 lat…