„Coście skurwysyny uczynili z tą krainą?” pytał kiedyś Kazik Staszewski w jednej z piosenek. A ja pytam o to od miesięcy. Od miesięcy rzadko piszę na blogu. Nie tylko z powodu braku czasu, walki z depresją, która dopadła mnie po przemianach w TVP, pracy nad scenariuszem, książką, artykułami itd., lecz także dlatego, że nie chcę się powtarzać lub „płynąć z prądem modnych tematów”. Choć przyznam, że korci, by napisać o #meetoo. Może zresztą w końcu to zrobię.
Zastanawiam się jednak nad tym, co dzieje się z naszym narodem? To uporczywa myśl. Spotęgowana ostatnim świętem niepodległości, ale też i poprzedzającymi je wydarzeniami. Rok temu o tej porze przygotowałam ostatnie (nie licząc styczniowej relacji z pogrzebu koleżanki) reportaże dla TVP. Były o odzyskaniu przez Polskę niepodległości: „Tylko nie nagrywaj dyrektora Muzeum Niepodległości, bo tym zarządza Adam Struzik, a to PSL”. – brzmiało jedno z ówczesnych poleceń służbowych wywołując u mnie potworne obrzydzenie. I między innymi to sprawiło, że nie walczyłam o powrót na grafik. Czekałam. Daremnie.
Ale wróćmy do święta. Od czasu, gdy na trasie marszu spłonął wóz TVN (rok 2011) uważam, że coś złego stało się z naszym narodem. To, czym powinniśmy się zajmować, to jednoczeniem go, budowaniem wspólnej przyszłości, a tymczasem… podziały się pogłębiają. Przez ostatnie lata pracy reporterskiej nie jeździłam już w „narodowy tłum”, bo po opisanych wielokrotnie na blogu doświadczeniach, zwyczajnie się go boję. To co dzieje się po marszach też przeraża.
W 2014 media donosiły o bójce dwóch prawicowców po marszu. Pisano wtedy, że jeden z nich przewrócił stolik i uderzył drugiego butelką w głowę, a potem próbował to samo powtórzyć ze szklanką. Uderzonemu otworzyła się rana na głowie i popłynęła krew. Po chwili zakrwawiony był też atakujący, który pokaleczył się szklanką, chcąc ponownie uderzyć swoją ofiarę. Doszłoby do gorszych rzeczy, gdyby obecny na miejscu klient lokalu, który siedział obok, nie powstrzymał napastnika.
Wtedy wydawało mi się to odległe. Teraz… coraz bliższe. Nawet nie dlatego, że tamten napastnik dziś piastuje stanowisko w TVP zaś relacjonujący wówczas to wszystko w mediach świadek to inny prawicowiec, który dziś prowadzi program w radio i tv. Obecne opowieści znajomych, którzy 3 czy 2 lata temu, także wczoraj znaleźli się na trasie marszu są coraz straszniejsze. Wyzwiska, groźby – były tam na porządku dziennym. Z ostatniego marszu zdjęcia są przerażające – pozdrowienia faszystowskie powiązane z wycieraniem gęby Panem Bogiem. Nagrania jeszcze gorsze – agresja werbalna i fizyczna. Czy kogoś więc dziwi to, że 11 listopada kolejny rok spędzam w domu nie wyściubiając z niego nosa?
Wieszam na domu flagę – jak zawsze, piszę artykuł do „Mieszkańca” – jak od lat, i… to wszystko.
Mieszkam w pobliżu Stadionu Narodowego. Odgłosy marszu słychać u mnie w domu, gdy wyłączę TV. Nie brzmią przyjaźnie. Dlatego pytam: „Coście skurwysyny uczynili z tą krainą”, że święto odzyskania niepodległości spędzam w domu?