Najtłumniej na pogrzebie, a potem…

Spread the love

W tym roku na groby poszłam w Wigilię Wszystkich Świętych, czyli w Halloween, którego angielska nazwa najprawdopodobniej oznacza zresztą Wigilię Wszystkich Świętych. Jest to bowiem prawdopodobnie skrót od „All Hallows’ E’en”, czyli wcześniejszym „All Hallows’ Eve”.

Na cmentarzach były jeszcze pustki, więc sprawnie przebiegliśmy z Paniczem Synem i moim stryjecznym bratem przez rodzinne groby na trzech warszawskich cmentarzach. Na pozostałe dwa (a może i kolejne dwa lub trzy) wybieram się jutro.

Jednak w tym roku na cmentarzach towarzyszyła mi taka myśl. Na groby, by zapalić duszom zmarłych światło, przychodzi mniej ludzi niż na ich pogrzeby. I nawet nie dlatego, że na kilku odwiedzonych przeze mnie grobach byłam kiedyś na pogrzebach, na których były tłumy, a teraz nie było nawet jednej świeczki. Oto kilka dni wcześniej spotkaliśmy się redakcją pewnej gazety, (z którą jestem związana od lat), na mogile naszego Redaktora Naczelnego. Zmarł rok temu tuż przed Zaduszkami. W rocznicę śmierci na jego grobie była nas garstka – mniej niż 10 osób. A przecież za życia zmarłego na organizowane przez niego „jajeczka” i „opłatki” przychodziły tłumy. Na pogrzebie też był tłum. Teraz – skromniutko. Choć zaproszenie zostało wysłane.

Tłum był kiedyś na pogrzebie mojej koleżanki z klasy licealnej. Nie zdała matury, potem wylądowała w szpitalu, rok później jesienią zaginęła, a potem… znaleziono jej zmumifikowane zwłoki w piaskach nad Wisłą. Zaglądam na jej grób, ilekroć jestem na tym cmentarzu, gdzie spoczywa. Odwiedzają ją chyba już tylko rodzice.

Tłum był na pogrzebie Eksia. Potem nastąpiła cisza. Dopiero w tym roku przyszli koledzy i przynieśli mu obraz z ukochanym Lemmym.

Kiedy dwa lata temu odkryłam groby moich cztery razy pradziadków jestem jedyną osobą, która zapala im świeczki. Cóż… inni potomkowie, nawet jak są, nie są świadomi pokrewieństwa. Przecież nawet mój Ojciec nie znał tych grobów.

Grób teściów mojego prapradziadka Michała Piekarskiego, czyli moich praprapradziadków Stalskich oraz rodziców prapraprababci Stalskiej, czyli prapraprapradziadków Dobosiewiczów. Obok grób brata mojej prapraprababci Dobosiewiczówny. 

I taką mam refleksję, że umierając, w czasie pogrzebu na chwilę stajemy się gwizdami. Żałobnicy płaczą, a potem… zaczyna się normalne życie. Grób i leżące w nim szczątki czy prochy popadają w zapomnienie.

Kardynał Stefan Wyszyński powiedział kiedyś, że „gdy gaśnie pamięć ludzka, dalej mówią kamienie.” Ale czy na pewno rozumiemy tę mowę? Czy wyciągamy z niej wnioski?

Print Friendly, PDF & Email

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...