Pojechałam ostatnio ze znajomym do Chorzowa na rozmowy w sprawie przygotowywanego przez nas spektaklu. Z przyczyn od nas niezależnych trzeba było przesuwać premierę i przerabiać scenografię. Pojechaliśmy „Polskim Busem” tam i z powrotem. W drodze powrotnej w Katowicach poszliśmy na obiad. Zamówiłam moje ulubione pierogi ruskie. Niestety nie dałam rady zjeść ośmiu. Wcięłam cztery i na resztę mój stargany nerwami żołądek okazał się za mały. Bardzo nie lubię wyrzucać jedzenia. Co robić? Znajomy zaproponował, by komuś to żarcie dać. Poprosiłam więc o pojemnik i… z zapakowanymi pierogami oraz ogórkami kiszonymi ruszyliśmy w stronę katowickiego dworca PKS. Ledwo doszliśmy na miejsce, kiedy podszedł do nas mężczyzna i bez ogródek poprosił o trzy złote na bułkę. Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
– Z nieba nam Pan spada. Mam dla pana coś lepszego. Mam cztery pierogi i ogórki kiszone.
– Jestem uczulony na ogórki – odpowiedział pan, a usłyszawszy, że trzech złotych nie dostanie – oddalił się obrażony.
W hali dworca PKS siedział młody człowiek. Brudny, zapuszczony itd. Spytałam czy jest głodny. Przytaknął. Spytałam czy się nie obrazi, gdy dam mu do dojedzenia moje pierogi i ogórki. Nie obraził się. Nawet ucieszył. Dojadł.
I tak sobie myślę, że naprawdę nie każdy, kto prosi o trzy złote na bułkę jest głodny. Zaś pierwszy raz w życiu słyszałam o uczuleniu na ogórki kiszone. Prędzej zrozumiałabym uczulenie na pierogi. W końcu to mąka. Ale cóż… „Jak ktoś bardzo chce się napić, to żarcie zawsze w gębę kole” – mawiała moja babcia. I widzę, że miała rację.