Dieta, czyli… TO FU!

Spread the love

Wiek ma swoje prawa. Przemiana materii słabnie, więc… postanowiłam przejść na dietę. Już raz byłam. Zadziałało. Potem przestałam się pilnować i niestety waga poleciała. Ma to dla mnie znaczenie nie z powodów estetycznych, ale bardziej zdrowotnych i… finansowych. Wyrzucanie całej garderoby do śmieci (i to garderoby, którą się lubi) to nie jest moje ulubione zajęcie, bo potem trzeba zakupić nowe ubrania. Stąd decyzja o diecie. Chcę zachować ulubione ciuchy. Poprzednia oferta cateringu szybko przestała mi smakować. Długo zajęło mi dojście do wniosków jakie są tego przyczyny. A okazały się one prozaiczne. Chyba niespecjalnie lubię kuchnię azjatycką, a konkretnie tofu. Zdaje się, że nie byłam tego świadoma dopóki nie okazało się, że co 2-3 dni znajduję je w menu. Do tej pory myślałam, że odruchy wymiotne mam tylko z powodu wątróbki i knedli ze śliwkami. A tu niewinne tofu i już TO FU! Paw goni pawia i nic nie zostawia. Próbowałam wyrzucać z talerza, ale zawsze jakieś resztki w potrawie zostały. W efekcie wyrzucałam do śmieci całe danie.

Jeżeli ktoś myśli, że dziś znalezienie diety bez tofu jest proste to jest w błędzie. Okazało się, że w Polsce, w której jeszcze 40 lat temu, by zjeść chińskie jedzenie pałeczkami trzeba było iść na obiad do chińskiej knajpy w Warszawie na Senatorską, teraz każda dieta w pewnym momencie oferuje kuchnię azjatycką, w której na górze niczym król stoi tofu. Chciałam dietę niskokaloryczną, bogatą w warzywa, ale bez tofu. Nie było to proste. Wybór nowego cateringu dietetycznego trwał u mnie tydzień! Wreszcie znalazłam taką dietę, w której mogę zmienić sobie jeden posiłek. Tyle, że teraz muszę codziennie sprawdzać menu na dni następne, by wyłapać to nieszczęsne tofu i zamienić na coś innego. Zmieniałam już… dwa razy. A piszę to wszystko, bo najbardziej mnie zdumiało, że ani wtedy, gdy z cateringu korzystałam po raz pierwszy ani teraz nawet raz nie zaserwowano mi żadnego z dwóch znienawidzonych przeze mnie dań z dzieciństwa, czyli wątróbki i nieszczęsnych knedli. Niby radość jest, ale…

Na zdjęciu moje ukochane danie. Pomidory z mozarellą.

Author: Małgorzata Karolina Piekarska

Z wykształcenia: historyczka sztuki, scenarzystka i bibliotekarka. Z zawodu: pisarka, dziennikarka i muzealniczka. Z pasji: blogerka, varsavianistka i genealożka. Miłośniczka: książek, filmów, gier planszowych, kart do gry, jamników i miodu...