Przekonuję się o tym po raz kolejny! Jestem Monkiem od dzieciństwa, ale walczę. Uparcie walczę z własną Monkowatością. Już w dzieciństwie nauczyłam się przymykać oko na kurz na podłodze czy bałagan na biurku. Wiem, że można sobie zmarnować życie przez zajmowanie się takimi głupotami i poświęcanie im zbyt wiele czasu. Ale wkurzają mnie rzeczy niesymetryczne. Poprzekręcane i tym podobne. Kilka miesięcy temu w rozmowie z koleżanką bezwiednie poprawiłam jej łancuszek na szyi, bo był przekręcony i miał zapięcie tuż koło zawieszonego na nim wisiorka. Wrzasnęła:
– Monk!
i zachichotała. No niestety. Wiszące z przodu zapięcia łańcuszków wkurzają mnie bardziej niż niesymetryczne przedziałki, krzywe warkocze i grzywki w ząbki. Pewnie dlatego, że wiem, że te ostatnie to często najmodniejsze fryzury.
Czemu o tym piszę? Bo kilka dni temu koleżanka przyniosła mi serię moich zdjęć. Zrobiła mi je w pracy, gdy wydawałam program i zajęta byłam sprawdzaniem tekstów reporterów. Spytała czy fajne, a ja odpowiedziałam, że fajne, bo są prawdziwe. (Czytaj: ja i moje zmarchy jak żywe ). Ale dopiero dziś, kiedy przerzucałam je do archiwum zdjęć zobaczyłam… TO. Przekręcony łańcuszek na szyi! No nie! Najpierw zgrzytnęłam zębami, a potem… postanowiłam walczyć z drzemiącym w sobie Monkiem. Specjalnie i złośliwe zamieszczam je tutaj. Muszę przestać być Monkiem. Muszę polubić przekręcone łańcuszki, bo i bez tego momentami moje życie jest nie do zniesienia.